Wszystko zaczyna się od legendy...
Niemalże każdy pałac, zamek, czasem ich ruiny kryją w sobie legendy, których treść krąży wokół miejscowej ludności. Również Pałac w Siemczynie ma taką legendę od której wszystko się zaczęło...Przytacza ją współwłaściciel pałacu Bogdan Andziak.
„Kapliczka, którą możny pan Wilhelm Goltz z rodziną często osobiście odwiedzał była misterna jak rodowy klejnot, z zewnątrz skromna, z wysoko umieszczonymi witrażowymi oknami i wąskimi drzwiczkami. W środku zaś prawdziwe cacko – bajecznie kolorowe ściany, złote gwiazdki na granatowym jak noc suficie, mnóstwo rzeźbionych, świętych figurek, kwiatów i rodowych ornamentów. Do tego niezwykłego pomieszczenia, przez maleńkie, umieszczone w zakrystii drzwiczki, pozwolono wchodzić tylko jednej osóbce, kilkunastoletniej córce organisty. Miała kapliczkę sprzątać i dekorować co niedziela świeżymi kwiatami, a przed mszą zapalać świece. Aby je pogasić, dziewczyna mogła wrócić dopiero po zachodzie słońca”.
Zakaz wcześniejszego wchodzenia do kaplicy był dziwny. Zdziwił też ową dziewczynę, jednak nigdy nie zadała pytania dlaczego? Przyszedł jednak dzień, w którym dziewczyna nie zapaliła przed mszą świec..
„Pewnego razu jednak, gdy już rozpoczęło się niedzielne nabożeństwo, dziewczyna przypomniała sobie, że nie zapaliła świec. - Co robić? Co robić? – myślała przerażona. Ksiądz zaraz wychodzi do ołtarza, ojciec zaczyna już grać pieśń na wyjście, państwo jak zwykle w pierwszym rzędzie klęczą, zapatrzeni w święte obrazy, kościół pełen ludzi… Może by się przemknąć i zapalić te nieszczęsne świece? Ale czy zdąży? Jest ich tak wiele… Cichutko otworzyła drzwiczki i… prawie krzyknęła z wrażenia. Przed ołtarzem obok rozmodlonych państwa Goltzów, na pięknym, obijanym aksamitem foteliku, siedział złotowłosy chłopiec! Wpatrzony w promienie słońca, barwione witrażowymi płytkami, nie od razu ją zauważył. Był taki spokojny, miał niesamowitą, jasną twarz… Tylko dlaczego się nie ruszał? Od stóp aż po ramiona okryty był tkanym złotą nitką pledem, wyglądał jak figurka odpoczywającego po locie anioła. Ta jego jasna, promienna twarz… Dziewczyna, chcąc sprawdzić, czy jej się to nie śni, dotknęła delikatnie złotych włosów chłopca. Ten ocknął się, uśmiechnął i zapytał po prostu: - Kim jesteś?”
Szybko rozkwitła też między dziećmi przyjaźń. Chłopiec miał niewładne nogi i ręce. Rodzice, by chronić dziecko przed kpinami ze strony ludzi zbudowali podziemne przejście prowadzące z pałacu do kaplicy. Dzięki temu chłopiec mógł modlić się w ich towarzystwie, a oni mogli tym samym chronić go przed kpinami i szyderstwami innych. Nie mieli też nic przeciwko dziecięcej przyjaźni.
Tak mijały lata, aż któregoś dnia mały Fryderyk poczuł się bardzo źle. Po kilku dniach chłopiec zmarł. Nie wiedząc o tym, córka organisty przyszła do kaplicy, z nadzieję na kolejne spotkanie z przyjacielem. Zamiast złotowłosego chłopca zobaczyła tylko zrozpaczonych i ubranych na czarno rodziców. Nikt nie musiał ni mówić – wiedziała co się stało. Nagle na parapecie zobaczyła gołębia, który natarczywie jej się przyglądał, przechylając główkę i gruchając zachęcająco. W jego srebrzystym upierzeniu pobłyskiwały wyraźnie pojedyncze złote piórka. Nikt w Heinrichsdorf (Siemczynie) nie widział dotąd tak upierzonego gołębia, ale córka organisty wiedziała już dlaczego on pojawił się właśnie tej niedzieli w Heinrichsdorfowskiej kaplicy.
Po wielu latach zmarła również córka organisty. Ludzie w Siemczynie opowiadają, że po jej śmierci każdej niedzieli słychać w kaplicy gruchanie pary gołębi. Ktoś zaklinał się, że je widział, jak wlatywały do podziemnej krypty, gdzie miało się znajdować tajemne przejście do pałacu…
Foto: użyczone