Ostrzegają i straszą tych, którzy chcą wiedzieć zbyt wiele. Ich zadaniem jest strzec tajemnic sprzed kilkudziesięciu lat. Swoją wiedzę i powierzoną im tajemnicę najczęściej zabierają do grobu.
Za każdym razem, gdy pojawia się temat strażników, pojawia się też pytanie czy rzeczywiście istnieją. Czy to, co opowiadają ludzie rzeczywiście jest prawdą. Wielu pasjonatów tajemnic II wojny światowej i eksploratorów potwierdza ich istnienie. Jednym z nich jest Jerzy Rostkowski, autor książek „Radomierzyce. Archiwa pachnące śmiercią”, „Podziemia III Rzeszy. Tajemnice Książa, Wałbrzycha i Szczawna Zdroju”. W tej ostatniej pisze o ludziach, którzy „nie mówią”, bo boją się strażników:
„(...) rozmawiałem z setkami osób,w tym z Polakami niemieckiego pochodzenia, którzy z różnych względów pozostali po wschodniej stronie Odry i Nysy Łużyckiej. Do wszystkich musiałem docierać przez znaną im osobę, zapowiedziany, przedstawiony jako godny zaufania. Mimo to z niektórymi nie mogłem wcale nawiązać kontaktu, bo poznawszy tematykę moich zainteresowań, natychmiast odmawiali odpowiedzi na pytania. Inni prosili, żebym nie zdradzał ich nazwisk, i z wyraźnym trudem opowiadali o zdarzeniach, których byli świadkami. Jedni i drudzy pytani, skąd te opory i obawy, odpowiadali tak samo: chcę żyć w spokoju, tu mieszkam i tu jest moje miejsce. Opowiem panu – mówili – pan napisze, a ja będę żyć w strachu, że przyjdą w nocy, a nawet za dnia, w najlepszym razie pobiją, a w gorszym...Wypadki się zdarzają...Pod samochód można wpaść...Jakiś bandyta nóż może pod żebro wsadzić...A wnuczka do szkoły sama chodzi...Nie chcę, żeby stało się jej coś złego. Nie chcę żyć w ciągłym strachu...(...)”
Autor twierdzi, że też zetknął się z tajemniczymi strażnikami:
„(...) zacząłem wypytywać o wojenną historię jednej z wałbrzyskich kopalń, odebrałem kilka dziwnych telefonów. Rozmówca ostrzegał i straszył. Znał fakty z mojego życia osobistego, wiedział o wielu poczynaniach zawodowych. Niektóre jego napomknienia świadczyć mogły, że zna moją korespondencję (...)”
Jak dalej pisze Rostkowski, rozsądek kazał nie bagatelizować tematu:
„(...) Wiedziałem, że Jerzy Cera, były wojskowy, autor książek o tajemnicach Gór Sowich, otrzymywał anonimy z pogróżkami. Wójta Głuszycy, który zamyślał otworzyć tamtejsze kompleksy podziemne dla turystów, straszono zatruciem wody pitnej w tej miejscowości.. Wielu kolegów eksploratorów otrzymywało pogróżki, dochodziły mnie także wieści o pobiciach, a nawet zabójstwach ciekawskich (...)”.
O tajemniczych strażnikach Rostkowski rozmawiał m.in. z Joanną Lamparską, autorką wielu publikacji o sekretach Dolnego Śląska. Rozmowa ta, pojawiła się w książce „ Podziemia III Rzeszy. Tajemnice Książa, Wałbrzych i Szczawna Zdroju”.
Lamparska o strażnikach opowiada w ten sposób:
„(...) Byli kiedyś „strażnicy”, o których mówią poszukiwacze. Wiem, że byli kiedyś na terenie Gór Sowich ludzie, którzy mieli pośredni kontakt z różnymi osobami na Zachodzie. Ci ludzie otrzymywali z Zachodu pieniądze,prezenty, mieli załatwianą pracę. Każdy z tych ludzi miał to, czego potrzebował. Zdarzały się na przykład całkiem niezłe samochody. Z dokumentów, do których dotarłam wynika również, że „strażnicy” często byli w różny sposób powiązani ze służbami bezpieczeństwa, bo te służby właśnie miały w pierwszej kolejności dostęp do niemieckich dokumentów i niemieckich świadków, czyli osób, które miały najwięcej do powiedzenia. Z dokumentów wynika również, że przedstawiciele służb bezpieczeństwa, oczywiście Polacy, mieli na podstawie donosów lub różnych informacji pozostawionych przez Niemców możliwość przeszukiwania mieszkań osób narodowości niemieckiej, które pozostały na Dolnym Śląsku i wchodziły w związki z Polakami. Podczas tych rewizji odnajdywana była broń i duże sumy pieniędzy. Zadziwiające, że te naprawdę spore, zarekwirowane kwoty figurują w dokumentach przeszukań, ale niedługo potem ślad po nich ginie, jakby przestawały istnieć. Jednocześnie właściciele przeszukiwanych mieszkań nie przychodzą do pracy następnego dnia, dzieci nie pojawiają się w szkole. Rodziny po prostu znikają (...)”.
Strażnicy byli, są i będą. Lamparska rozmowę z Rostkowskim na ich temat kończy w ten sposób:
„(...) Mam podstawy sądzić, że potomkowie ludzi, którzy posiadali niegdyś informacje na temat położenia skrytek depozytowych, zaczynają wchodzić w jakieś relacje z nowymi właścicielami lub dzierżawcami starych posiadłości – zamków, pałaców, dworów – i tak powstaje nowy „typ” strażnika”.