Znał tajemnice III Rzeszy. Wiązany był z tajemnicami sudeckich skarbów. Został zamordowany on i jego żona. Zabójstwo byłego premiera PRL, Piotra Jaroszewicza i jego żony wpisuje się w głośne morderstwa przełomu XX i XXI wieku i wciąż pozostaje jedną z największych zagadek kryminalnych III Rzeczpospolitej.
O zabójstwie Jaroszewiczów mówi się „zbrodnia doskonała”. Były premier został uduszony we własnym fotelu, jego żona zastrzelona w łazience. Motyw? Nieznany. Śledczy wykluczyli zabójstwo na tle rabunkowym. Jedna z hipotez mówi o politycznym motywie zabójstwa i próbie wymuszenia na Piotrze Jaroszewiczu jakichś informacji.
A może chodziło o tzw. „tajemnicę matrioszek”, czyli radzieckich agentów szkolonych w ZSRR i podstawianych za niektórych ludzi będących na wysokich stanowiskach władzy PRL.
Niektórzy śmierć małżeństwa Jaroszewiczów wiążą z tajemnicami sudeckich skarbów.
Jeszcze jako pułkownik Wojska Polskiego, w 1945 roku Jaroszewicz dotarł do zbioru dokumentów znajdujących się w pałacu w Radomierzycach. To właśnie tam, pod koniec wojny Niemcy zgromadzili tajne archiwum. Były premier chciał poznać tajemnice zdeponowanych w pałacu w Radomierzycach koło Zgorzelca dokumentów. Jak się okazało były to akta niemieckiego wywiadu – tysiące teczek zawierających tajne dokumenty Głównego Urzędu Bezpieczeństwa III Rzeszy: akta personalne, listy, plany; głównie archiwa wywiadu francuskiego, a być może także belgijskiego i holenderskiego. Miało się tam także znajdować archiwum paryskiego gestapo, zawierające listy konfidentów, dane o ludziach, ich ciemnych interesach i kolaboracji z Niemcami oraz wydarzeniach prowokowanych przez niemieckie tajne służby, w których uczestniczyły znane osobistości.
Piotr Jaroszewicz część dokumentów z Radomierzyc zabrał do celów prywatnych.
Jaroszewicz zginął z rąk nieznanych sprawców. Motyw rabunkowy wykluczono, gdyż mieszkania byłego premiera nie splądrowano, ani nic z nigo nie skradziono. Po latach okazało się, że w ramach komunistycznych służb specjalnych funkcjonowało tzw. „komando śmierci”, zabijające niewygodnych dla ówczesnej władzy. Jaroszewicz był „świadkiem”, poznał mordercze archiwum i wywiózł część akt z Radomierzyc, a świadków trzeba było zlikwidować i zatrzeć ślady i dowody zbrodni.