Ponoć dla sławy od urody murów ważniejsza jest legenda. Radomierzyce mają jedno i drugie. Pełna rozmachu budowla na wyspie zachwyca, sensacyjna opowieść przeraża. A jednak wspaniały pałac odwiedza ponoć tylko jeden strażnik, kompletną ciszę zakłóca jedynie wiatr…
W latach 90. minionego wieku nieznani sprawcy torturowali i zamordowali byłego premiera Piotra Jaroszewicza, przewodnika sudeckiego i publicystę Tadeusza Stecia oraz generała Jerzego Fonkowicza. Wedle tygodnika Wprost i dokumentalisty Jerzego Rostkowskiego to skutek misji z 1945 roku, kiedy powierzono im zabezpieczenie supertajnego archiwum Głównego Urzędu Bezpieczeństwa III Rzeszy. W ich ręce miało wpaść 300 tysięcy teczek personalnych ukrytych za pancernymi drzwiami w radomierzyckim pałacu. Misję przerwano wskutek interwencji Armii Czerwonej, która archiwum wywiozła do Związku Radzieckiego. Jednak część dokumentów rzekomo pozostała w polskich rękach, czego następstwem były sensacyjne hipotezy nt. powodów zabójstwa Jaroszewicza, Stecia i Fonkowicza. Nie jest wykluczone, że te domniemania nie mają… żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości, że to po prostu wymysły. Tak jak rzekome uwięzienie hrabiny Cosel, którą zamknięto w Radomierzycach na rozkaz króla Augusta II Mocnego.
Tym niemniej atmosfera takich zagadek z łatwością powinna spopularyzować wspaniały pałac na wyspie, zwłaszcza, że to wspaniała barokowa rezydencja, jedna z najpiękniejszych w tej części Europy. Monumentalny pałac w Radomierzycach pod Zgorzelcem został wzniesiony 300 lat temu przez Joachima von Zieglera, szambelana Augusta II Mocnego. Bywali tu m.in. król, cesarz i prezydent Niemiec, podziwiając baśniowe dzieło najlepszych saskich architektów, ogrodników i rzemieślników. Kominów tu tyle, ile miesięcy w roku, 52 wielkich drzwi odpowiada liczbie tygodni, 365 okien – liczbie dni. Wszystko to opasane szeroką wstęgą fosy i wałem obsadzonym szpalerem starych jak pałac drzew. Do odurzającej kwiatami luksusowej samotni prowadził tylko jeden przerzucony przez fosę most…
Ziegler zmarł bezpotomnie, zapisując majątek fundacji otaczającej opieką zubożałe szlachcianki wyznania ewangelickiego. Fundacja przetrwała do końca II wojny światowej, zarazem końca świetności majątku. Niebawem pałac padł łupem czerwonoarmistów. Dzieło zniszczenia kontynuowali WOP-iści i PGR. Rezydencja opuszczona w latach 50. była celem ustawicznego rabunku i dewastacji. Szczytem barbarzyństwa okazała się… legalna działalność pobliskiej elektrowni ”Turów”. Za zgodą konserwatora zabytków z pałacu i parku znikły m.in. rzeźby, kominki, piece i posadzki. Wyposażenie wywożono przez 2 lata, by nim ozdobić ośrodek wypoczynkowy w Bogatyni.
Czas wojny rezydencja przetrwała w znakomitym stanie. W przerażającą ruinę jak po bombardowaniu zamieniła się przez pół wieku pokoju. Pierwszy prywatny właściciel w latach 90. chciał tu otworzyć kasyno, kolejny centrum konferencyjno – hotelowe. Okazało się, że Marek Głowacki, szef firmy Gerda, nie żartuje. W latach 1999-2003 dokonał niemożliwego. Odbudował pałacowe dachy i stropy, pawilon ogrodowy i myśliwski oraz cztery oficyny. Rekonstrukcji doczekały się także balustrady i liczne kamienne rzeźby. Od celu dzieliła Głowackiego jedynie restauracja zrujnowanych pałacowych wnętrz. Zmarł nieoczekiwanie w 2003 roku. Dwa lata później prace utknęły w martwym punkcie. I tak jest do dziś…
Tekst i zdjęcia: Hannibal Smoke
Zdjęcia archiwalne: www.fotopolska.eu