Jak nie ruiny bliskie agonii to dachy posiekane jak po nalocie bombowym. W Winnicy wciąż czuć proch i echa batalistycznego zgiełku. Wedle oficjalnych przekazów tutejsze pocysterskie zabytki dogorywają, bo nie podniosły się ze zniszczeń II wojny światowej. Sęk w tym, że w czasie tej wojny… nie ucierpiały.
Grangia czyli folwark klasztorny cystersów został ufundowany przez księcia Henryka I Brodatego w 1202 roku. Kilkanaście lat później powstała osada. Spalona przez Husytów doczekała się rozkwitu w XVII i XVIII wieku. To wtedy grangia wzbogaciła się o kuźnię, spichlerz i wspaniały, bogato zdobiony budynek dworski. Folwark wyniesiony do rangi zakonnej prepozytury był wówczas lokalnym centrum życia gospodarczego. Wprawdzie stracił na znaczeniu po sekularyzacji zakonu w 1810 roku, jednak dotrwał do „wyzwolenia” w 1945 roku jako imponujący, dobrze wyposażony majątek.
Winnica nie jest jedyną miejscowością na Dolnym Śląsku, którą gorliwi propagandyści obrócili w perzynę w toku walk II wojny światowej. Nie wypadało pozwolić, by „powrót do macierzy” był tożsamy z rabunkiem dokonanym przez Armię Czerwoną i napływową ludność. Niestety, ówczesna grabież i wandalizm stały się tutejszą tradycją i codziennym nawykiem. W rezultacie, w ogołoconym głównym budynku grangii dach przetrwał tylko do lat 60. minionego wieku. Natomiast współczesne zniszczenia, które przywodzą na myśl nalot bombowy, to po prostu skutek palenia w piecu… więźbą dachową. A jak komuś wygodnie, to przez okno cystersom śmieci można podrzucić, do zabytkowej stajni wepchnąć niepotrzebny fotel albo nagrobek. No bo komu to przeszkadza?…
Tekst i zdjęcia: Hannibal Smoke