Przed wojną wszystko było normalne. Pan Edward, tak jak inne dzieci uczęszczał do szkoły podstawowej w rodzinnych Szczekocinach. Był wrzesień. Pan Edward rozpoczął rok szkolny jako drugoklasista. Wybuchła wojna, a wraz z nią rozpoczęły się wywózki.
– Polaków było dużo. Zawieźli nas do Włoszczowy. Tam czekaliśmy jakieś pół godziny na pociąg. Załadowano nas do pociągu i pociągiem zajechaliśmy do Częstochowy. W Częstochowie wysadzono nas, zagoniono koło dworca. To było takie zagrodzenie, był płot robiony, z tartaku przywieźli takie łaty, obrzynki, z tego był płot zrobiony, wysoki na ok. 2,5 metra. Za tym płotem były prawdopodobnie dwa drewniane baraki. Do tych baraków nas wgoniono. Potem znów musieliśmy wyjść. Na środku tego placu, były stoły z białym nakryciem, jakby z prześcieradłami i był cały sprzęt medyczny. Słuchawki, nie słuchawki, jakieś buteleczki stały i każdy musiał się rozebrać bo powiedzieli, że Rzesza potrzebuje ludzi czystych i niezawszonych – wspomina pan Edward.
Wszystkim kazano rozebrać się i po kolei wszystkich badano. Wzrok, palce, ręce, nogi. Badano pod kątem zdolności i przydatności do pracy w Rzeszy. Badania trwały kilka godzin.
- Były jeszcze parowania ubrania. Kto był zarobaczony to stawiali go w takim pomieszczeniu i takim szlauchem go dobrze wypłukali, bo Rzesza nie potrzebuje śmierdzących Polaków. Wypukali i po tym parowaniu oddali ubrania, to te ubrania rozlatywały się w rękach – mówi pan Edward.
Później, jak opowiada pan Edward znów kazali wejść do wagonów i pociąg ruszył w kierunku Wrocławia. Z pociągu ojciec pokazywał 9 – letniemu wówczas chłopcu jak wyglądał nazistowski świat. Z Wrocławia pociąg pojechał do Waldenburga.
– Wjechaliśmy do Waldenburga, na Szczawienko. Tam pociąg stanął. Musieliśmy wszyscy wysiąść. Wysiedliśmy i stanęliśmy na peronie rzędem, a za stacją czekali już bauery, którzy wybierali swoich pracowników. Nas nie wybrali – opowiada Zbierański.
Pan Edward z rodziną (ojcem, matką i 15 – letnią siostrą) trafił do Mieroszowa (Friedland in Niederschlesien ) do jednego z gospodarstw. Niewiele wówczas brakowało, żeby rodzina została rozdzielona. Ojcu pana Edwarda cudem udało się załatwić wspólny powrót do Wałbrzycha. W jaki sposób – pan Edward nie wie. Rodzina trafiła na folwark do Lubiechowa.
– Tam wysiedliśmy, pokazano nam mieszkanie – pokój z kuchnią. Łóżka żelazne były. Sienniki były ze słomy. Jeden koc do przykrycia. Prześcieradło tylko na sienniku leżało. Więcej nic. Nie było nic do jedzenia. Nic. Matka miała pierzynę ze sobą, bo sobie wzięła z centralnej Polski– mówi pan Edward.
I tak czekali...Później przyszła informacja, że od kolejnego dnia – ojciec, matka i siostra o godz. 7:00 rano, mają stawić się na poranny apel. Następnie zaś zostaną skierowani do pracy. O 9 -letnim chłopcu nikt nie wspominał. Matce i siostrze kazano ładować obornik na wozy, a ojcu „dali” konie.
- A ja tak w domu, w pokoju, na parapecie siedziałem i tak świat nazistowski oglądałem przez szyby. Przez parę tygodni nic nie robiłem tylko w oknie siedziałem. W końcu wyszedłem na dwór, bo wreszcie nie będę siedział w tym domu sam. Rodzice, siostra byli w pracy. To chcieli zobaczyć jak wygląda Polak – mówi pan Edward.
A wyobrażenia o Polakach były różne...
-Jak mnie złapali wszyscy, a chyba z 15 ich było, tych Hitlerjugend, to złapali mnie, okrążyli wkoło i mówią „Popatrz, on ma oczy, nos, usta takie same jak my. A nam mówili, że oni usta mają z tyłu, jako dziki naród byliśmy – wspomina pan Edward.
W końcu upomnieli się też o 9 – letniego chłopca. Przyszło zarządzenie z gminy, że syn ma iść do pracy. Pan Edward miał wspólnie z ojcem stawić się w gminie i podpisać Volksliste. Głównie chodziło o ojca, który posiadał książeczkę wojskową i jak mówi pan Edward „taki żołnierz przydałby się Hitlerowi”. Tak 9 – leni chłopiec choć nie chciał, musiał zacząć pracować przy żniwach....Ze szkoły został wyrzucony po kilku dniach, bo Niemcy powiedzieli krótko: „Dla Polaków nie ma szkoły”. Chłopca zaczął uczyć ojciec.
– I nie chodziłem do szkoły później. Żyłem bo żyłem, żeby żyć, ale po co żyłem nie wiedziałem...- mówi pan Edward.
Wspomnienia tamtych czasów, to trudne wspomnienia. Rodzina Pana Edwarda wielokrotnie przerzucana była z folwarku na folwark. Do szkoły, mimo upomnień matki i siostry Pan Edward nie wrócił, bo trzeba było pracować...
– Za to gestapo przyjechało i zamknęło siostrę i matkę. Siostra była w ciąży, chyba w 6 miesiącu i zamknęli w gestapo w Waldenburgu – opowiada pan Edward.
Pan Edward do dziś ma akt urodzenia dziecka siostry - córki, która przeżyła, a dziś jak mówi pan Edward mieszka w Ligocie Wielkiej i jest babcią...